Para Polaków spotkanych w trakcie rejsu Kanałem Göta przedstawiając się podkreśliła, że uprawiają nie tyle żeglarstwo, co turystykę żeglarską. Nie chodzi im o wyczyn, a o dobrze spędzony czas i zwiedzanie ciekawych miejsc. Możemy się pod tym podpisać obiema rękami. Kiedy jednak okazało się, że w trakcie naszego wakacyjnego pobytu nad Zalewem rozgrywane będą regaty o Puchar Burmistrza Kamienia Pomorskiego, w męskiej części załogi obudził się duch sportowej rywalizacji. Zupełnie spontanicznie więc zdecydowaliśmy się wziąć udział w tym wydarzeniu.
Od początku zdawaliśmy sobie sprawę, że w naszym wypadku stawką jest szczęśliwie ukończenie wyścigu. Choć regaty te nie były adresowane do profesjonalistów, a miały raczej charakter t0warzyskiego spotkania z nutką sportowej rywalizacji, nasi rywale byli bardziej doświadczeni w podobnych imprezach. Okazało się, że też Tinos ma dość nieszczęśliwy rozmiar, o zaledwie 60 cm przekraczający długość graniczną między dwoma kategoriami. Klasyfikowani mieliśmy być więc wraz z większymi jednostkami, posiadającymi większą powierzchnię żagli. Nie przejmując się tym, w pełni zaangażowaliśmy się w rywalizację.
Trasa wyścigu biegła wokół Zalewu Kamieńskiego po torze wyznaczonym przez boje bezpiecznej wody. Organizatorzy nie wskazali ile razy trzeba będzie ją pokonać, uzależniając to od warunków i czasu, w jakim zostanie ukończony pierwszy bieg. Najtrudniejszym momentem wyścigu były przygotowania do startu, podczas którego wszystkie jednostki manewrowały na żaglach możliwie blisko boi startowej, by na dany sygnał rozpocząć rywalizację. Na tym etapie niedozwolone już było używanie silnika. W trakcie regat obowiązywały Międzynarodowe Przepisy o Zapobieganiu Zderzeniom na Morzu oraz dobre praktyki żeglarskie, których zachowanie w tych warunkach nie było łatwe. Przekonaliśmy się o tym gdy przy starcie drugiego okrążenia musieliśmy, mimo formalnego pierwszeństwa, gwałtownie zmienić kurs, by uniknąć zderzenia z innym jachtem.
Choć prognozy pogody zapowiadały flautę, wiatr, który miał zerwać się po południu, dopisał już w trakcie wyścigu. Północne szkwały sprawiły, że mogliśmy nieco zaznać smaku prawdziwej regatowej rywalizacji – dużych przechyłów, bryzgów fal, siłowania się z linami w trakcie zwrotów. Ponieważ start mieliśmy całkiem niezły, przez jakiś czas dotrzymywaliśmy kroku większości stawki. Jednak przy zmianie kursu na wysokości boi K-1 wielu z rywali postawiło genakery – żagle znacząco zwiększające prędkość przy kursach baksztagowych. Ich kolorowe balony wywołały w nas lekką zazdrość. Kiedy jednak dopływaliśmy do mety mając za sobą kilka jachtów, towarzyszyło nam uczucie satysfakcji.
Muszę przyznać, że miny nam nieco zrzedły, gdy przez radio zakomunikowano, że będziemy rozpoczynać drugie okrążenie zalewu. Nie można było jednak się poddawać. Tym razem zostaliśmy w tyle – niefortunny manewr rywali sprawił, że już na starcie mieliśmy sporą stratę. Do tego doszło zmęczenie. Jednak do końca ścigaliśmy się z dwoma innymi jednostkami, jak nam się wydawało podobnej wielkości. Niestety na mecie okazało się, że były one z kategorii mniejszych jachtów. Nasz Tinos zajął więc ostatnie miejsce w swoim przedziale. Nie zmienia to faktu, że całe wydarzenie było dla nas dobrą zabawą i bardzo ciekawym doświadczeniem, którego zresztą wcześniej wcale nie planowaliśmy. Łukasz, najmłodszy uczestnik wyścigu, włożył dużo energii w manewrowanie linami.
Po wręczeniu nagród przez burmistrza Kamienia, w marinie odbył się grill, po którym udaliśmy się na zasłużony i pyszny deser. Czy powtórzymy to kiedyś? Czas pokaże, wiemy jednak, że w razie czego przydałby się nam genaker 😉