Rodzinne żeglowanie na s/y Tinos

Miesiąc: styczeń 2023 (page 1 of 1)

Żeglarska Biblioteczka

któryś z oficerów nawigacyjnych podczas podróży do portów Bliskiego Wschodu uwikłał się w zawiłościach astronawigacyjnych obliczeń. Chcąc podpowiedzieć oficerowi, gdzie ma szukać porady, kapitan Ledóchowski udał, że nie pamięta, jak to zagadnienie się rozwiązuje, i powiedział: „Wiesz co, najlepiej będzie, jeśli przyniesiesz z mojej kabiny książkę starego Ledóchowskiego. Zobaczymy razem, co on radzi”

Kolebka Nawigatorów, Karol Olgiert Borchardt

Nie byłoby ani naszego zeszłorocznego rejsu, ani prawdopodobnie żeglowania w ogóle, gdyby nie inspirująca lektura żeglarska. Zapraszamy do odwiedzenia wirtualnej Żeglarskiej Biblioteczki, w której sukcesywnie będziemy prezentować wybór książek z naszej „marynistycznej półki”.

Kapitan Kuk, Krzysztof Baranowski

wiatr gwiżdże na stalowych linach, porwany żagiel strzela jak z bicza. nasza scena jest tylko tu, na zalewanym wodą pokładzie. Jeden krok za daleko oznacza śmierć, ale to nie jest moment, by się nad tym zastanawiać. Pozostawienie jachtu swojemu losowi oznaczałoby śmierć dla nas wszystkich.


Przeczytałem wiele książek Kapitana Krzysztofa Barnowskiego i wszystkie mnie nieodmiennie niezwykle urzekają. Ta jest jednak szczególna. Może dlatego, że to pierwsza żeglarska publikacja autora, a może dlatego że gdzieś w głębi duszy marzę, aby kiedyś z pokładu jachtu podziwiać ośnieżone szczyty Patagonii, podobnie jak przed blisko 60 laty robiła to załoga Śmiałego?
To opowieść często trzymająca w napięciu i zabawna, ale też wspaniałe studium charakterologiczne. Świetnie oddaje wszystkie niuanse atmosfery panującej w załodze.
Baranowski, jak zwykle, potrafi też przepięknie opisać otaczającą przyrodę i po mistrzowsku namalować, zdawałoby się nieuchwytny, obraz fal oceanu, wiatru, nieba i bezkresnego horyzontu.

Pustkowie nie jest jednak zupełne. Pokazują się mewy,
delfiny, kormorany, pingwiny i foki, wszystkie zwierzęta w kolorach czarno-białych. Głupie kaczki magellańskie uciekają przed nami w bezsensownym przerażeniu. Podrywają się bijąc łapami i bezlotnymi skrzydłami po wodzie i pędzą obłędnie przed siebie jak zając w świetle reflektorów. Wywołują przy tym tyle hałasu, że nas pusty śmiech bierze i specjalnie klaszczemy w dłOnie, żeby narobiły szumu w tej milczącej okolicy.

Śmiałego udało mi się uchwycić obiektywem przed laty w Kopenhadze (2012 r.)

Sea Legs, Guy Grieve

Następnego dnia siedziałem za sterem WYPATRUJĄC SŁOŃCA NA WSCHODZIE. Przez fałszywy świt pogrążyłem się w czymś w rodzaju morskiej zadumy. Urzekł mnie wiatr, woda i syczący ruch naszeGO JACHTU. Rozejrzałem się i Pomyślałem: „To będzie dobry dzień”.


Guy Grieve nie był mi obcy. Kiedy przeczytałem jego pierwszą książkę Zew natury. Moja ucieczka na Alaskę byłem do tego stopnia zauroczony narracją i osobowością autora, że od razu sprawdziłem, czy napisał coś jeszcze. A tu – niespodzianka! Nie tylko napisał, ale jeszcze do tego książkę żeglarską! Tak trafiłem na Sea Legs. One Family’s Year on the Ocean. Niestety jeszcze nie wydanej po polsku 🙁 Mam jednak nadzieję, że kiedyś to się zmieni.
Nie jest to opowieść o wielkich rekordach, światowych wyczynach, ani też wspomnienia młodych wagabundów. To historia zwykłej rodziny, która podąża za głosem serca na spotkanie przygodzie.
Zastawiają dom, kupują jacht o nazwie Forever i wyruszają w nieznane.
Podczas tej lektury myśl „a może i my tak spróbujemy?” nabrała na tyle realnego kształtu, że rok później oddawaliśmy cumy Tinosa wyznaczając Kurs Na Północ

na koniec myślę o wszystkich ludziach, których spotkaliśmy po drodze. Osoby i rodziny, które odrzuciły ograniczenia życia na lądzie, zamiast tego zdecydowały się wieŚĆ skromne i proste ŻYCIE na wodzie. To OSOBY nieustannie DOŚWIADCZANE przez morze, którE przeciwstawiają się stereotypowi, że trzeba być bogatym, aby żyć na JACHCIE, często dokonując tego przy bardzo ograniczonych środkach. Jednak są bogatsi niż większość, ponieważ są obywatelami królestwa zdefiniowanego prawie całkowicie przez żywioły, zaludnionego przez najlepszĄ CZĘŚĆ LUDZKOŚCI.

Z nurtem Amazonki, Joe Kane

Tymczasem wyglądało na to, że nigdy nie wydostaniemy się z tej otchłani, że nigdy się ona nie skończy. Po prostu nie było odcinków spokojnie płynącej wody. Kilometrami ciągnęły się katarakty stworzone przez – jak to ujął Conrad – „naturę pełną złowrogich zamiarów, to niedające się określić coś […] o niewypowiedzianym okrucieństwie, co oznacza wydarcie [człowiekowi] wszystkiego, co zobaczył, poznał, pokochał, czym się cieszył lub czego nienawidził […], co oznacza zmiecenie mu bezwzględnie sprzed oczu całego drogocennego świata prostym i przerażającym aktem odebrania mu życia”.


To nie jest typowa książka marynistyczna, ale ponieważ jest jedną z moich ulubionych lektur podróżniczych, jej opisu nie mogło tutaj zabraknąć.
To wspaniały reportaż ze słynnej przeprawy od źródeł Amazonki do ujścia.
Autor, amerykański dziennikarz, który do grona członków tej ekspedycji trafił nieco przez przypadek, opisuje nie tylko jej przebieg, ale przede wszystkim relacje pomiędzy poszególnymi osobami w zespole. Publikację wzbogacają fantastyczne fotografie Zbigniewa Bzdaka przekształcając ją w niezwykły album.
Charakteru pozycji dodaje styl dziennikarski, różny od tego, który znamy z polskich reportaży. Po prostu czuć, że to opowieść zza oceanu, choć tak nam bliska ze względu na udział w wyprawie Polaków z Piotrem Chmielińskim na czele.

Zeszliśmy z powrotem do kajaków. Gdy już odpływaliśmy, minęliśmy dwie kobiety stojące na końcu wioski. W odległości metra od nich odłamał się kawał ziemi wielkości małego domu i wpadł do rzeki. Ich chałupy od krawędzi urwiska dzielił też mniej więcej metr, lecz kobiety zareagowały na zniknięcie swojego podwórka tylko obojętnym spojrzeniem. Rzeka przychodziła i odchodziła, zabierając ze sobą ich domY. Wkrótce chałupy przepadną jak ten zlepek piasku i gliny, który dopiero co zniknął. Wkrótce reszta wioski też runie do rzeki i rodziny wyruszą w dalszą drogę, aby zacząć wszystko od nowa. I Peru nie będzie wiedziało, gdzie podziało się Puerto Franco.