Rodzinne żeglowanie na s/y Tinos

Tag: Żeglowanie (page 1 of 1)

Kurs – Norwegia

Choć pomysł zrobienia sobie „wakacji w trakcie wakacji” wydaje się ekstrawagancją, mieliśmy ku temu istotne powody. Nasza podróż, mimo iż fascynująca, wiązała się ze sporym wysiłkiem – zarówno fizycznym, jak i organizacyjnym, nie mówiąc już o braku wygód. Pomijając wyczerpujące przygotowania do wyjazdu, w trakcie rejsu wciąż mnóstwo rzeczy trzeba było na bieżąco dogrywać i koordynować. Nie mogliśmy zrezygnować z ciągłego zachowywania czujność i nieustannej uwagi, by móc bezpiecznie pokonywać kolejne mile obcując z potężną przecież Naturą. Nie żeglowaliśmy wyczynowo, jednak po dwóch miesiącach jachtowego życia pozostawiliśmy z ulgą nasz dzielny jacht w Nyköping, by drogą lądową udać się dalej na północ. Zanim jednak obraliśmy zaplanowany kierunek, przybyliśmy do historycznej stolicy Szwecji Uppsali. Niestety jednak tylko po to, żeby odebrać nowy rozrusznik  silnika. Do starego straciliśmy zaufanie, gdy pewnego dnia jedną ze śluz kanału Göta musieliśmy opuszczać… używając pagajów.

No to ruszamy…

Jadąc do Norwegii chcieliśmy poznać surowsze oblicze Skandynawii, zobaczyć miejsca, w których narodziły się mroczne wierzenia zuchwałych Wikingów i podziwiać widoki, których sława rozniosła się po całym świecie – krótko mówiąc: poczuć tchnienie Północy. Jednak gdy w drodze przeczytaliśmy, że w najbliższych dniach w regionie, do którego zmierzamy ma padać śnieg, postanowiliśmy rozpocząć przygodę z Krajem Fiordów od jego stolicy. Choć mieliśmy ciepłe ubrania, martwiliśmy się, że zachmurzenie sprawi, iż  przemierzymy setki kilometrów jedynie po to, by „zobaczyć jak nic nie widać” (hasło z rodzinnej anegdoty o wycieczce w Tatry).

Skandynawia z innej perspektywy

Na razie jednak przemierzaliśmy zielone, leśne tereny, które stopniowo stawały się coraz bardziej górzyste.  Początkowo krajobraz przywodził na myśl nasze rodzinne strony – droga prowadziła pomiędzy zalesionymi górami, które nieco przypominały Beskidy. Teren był  jednak o wiele mniej zaludniony, co przypominało nam gdzie jesteśmy.

Wjeżdżamy do Królestwa Norwegii.

W końcu przybyliśmy do Oslo. Naszym przewodnikiem był Piotr, który dotarł tu w trakcie swojego pierwszego morskiego rejsu na harcerskim żaglowcu Zawisza Czarny. Pokazał nam dwa miejsca, które zrobiły wtedy na nim duże wrażenie. Pierwszym było Frammuseet – muzeum poświęconego historii norweskich wypraw arktycznych. Jego trzon stanowi specjalnie zaprojektowany i zbudowany na potrzeby wypraw badawczych statek Fram (norw. naprzód). Zbudowany został w 1892 r. na zamówienie Fridtjofa Nansena – odkrywcy, a później dyplomaty i działaczem Ligi Narodów (m.in. pomysłodawcy tzw. paszportów nansenowskich – międzynarodowych dowodów tożsamości dla uchodźców), który na jego pokładzie odbył wyprawę badawczą na Ocean Arktyczny. Nieco później dotarł nim do Antarktyki Roald Amundsen, by jako pierwszy zdobyć biegun południowy. Podziwiając w pełni wyposażone wnętrze łodzi, można poznawać warunki, w jakich dawni badacze eksplorowali dalekie lodowe krainy, dowiedzieć się wiele o funkcjonowaniu ówczesnych załóg i sposobach radzenia sobie z trudami dalekich podróży. Oczywiście nie omieszkano zastosować multimediów: skrzypienie konstrukcji statku, odgłosy pracującego silnika – tym głośniejsze, im bliżej maszynowni się znajdujemy – wielki ekran otaczający halę muzeum, na którym wyświetlane jest wzburzone morze, a nawet kiwająca się ławka, na której można usiąść  i poczuć rozkołys, robią duże wrażenie.  Poza statkiem w hali muzeum można podziwiać wiele ciekawych, interaktywnych ekspozycji, a także doświadczyć nietypowych atrakcji jak przyprawiająca o dreszczyk grozy (i z zimna!) atrapa lodowej groty-pułapki. Wisienką na torcie jest drugi oryginalny statek – slup Gjøa, na którym Roald Amundsen jako pierwszy pokonał przejście północno – zachodnie (opłynął Amerykę od północy).

Fram o konstrukcji zdolnej wytrzymać ekstremalne warunki arktyczne zimy
Gjøa – jako pierwsze pokonała Przejście Północno-Zachodnie w 1906r.
Fridtjof Nansen czeka w swojej przytulnej kajucie 😉
Sala zabaw w muzeum narciarstwa. Aż chciałoby się być młodszym 😉

Oczywiście jeśli chodzi o muzea, jest w Oslo w czym wybierać. W samym sąsiedztwie Frammuseet, na półwyspie Bygdøy, znajduje się sporo innych, bardzo ciekawych obiektów (np. Muzeum Łodzi Wikingów czy Muzeum Ludowe ze skansenem, do których mamy nadzieję jeszcze kiedyś zawitać). To oczywiście nie wszystko co oferuje norweska stolica.

Dobrze widoczny charakter wybrzeża, nad którym leży norweska stolica.

Spośród licznych atrakcji poznaliśmy jeszcze kompleks narciarski usytuowany na zalesionym wzgórzu Holmenkollen, z górującą nad miastem skocznią narciarską. Jest ona zarówno obiektem sportowym, wieżą widokową, jak i instytucją kultury. Z góry roztacza się wspaniały widok na miasto i Oslofjorden, a znad miejsca gdzie zaczyna się rozbieg, można spróbować wyobrazić sobie co czuje skoczek narciarskie wchodząc na belkę startową. Pomieszczenia będące na zapleczu skoczni to natomiast nie tylko infrastruktura służąca sportowcom, ale także obiekt mieszczący utrzymujące wysoki skandynawski poziom muzeum narciarstwa. Z ekspozycji pokazujących zarówno zabytkowe obiekty, jak i przemawiających nowoczesnym językiem multimediów można poznać historię nart oraz ich znaczenie w kulturach mieszkańców północy.

Z tego miejsca trudno nie czuć podziwu dla skoczków narciarskich, odważni mogą natomiast w lecie zjechać na dół skoczni na tyrolce.
Podobno Norwegowie rodzą się z nartami..

Oslo zrobiło na nas bardzo dobre wrażenie. Odebraliśmy je jako zadbane miasto, kameralne jak na światowe standardy. W otoczeniu zalesionych wzgórz stanowi kojąca oazę wśród krajobrazów majestatycznej, surowej Norwegii. Z pewnością można atrakcyjnie spędzić w nim wiele dni, jednak prognozy pogody zaczęły wyglądać bardziej optymistycznie, ruszyliśmy więc w dalszą drogę, mając nadzieję dotrzeć nad słynne na cały świat fiordy.

Krajobraz zmieniał się na wysokogórski
Skaliste zbocza pocięte strugami wodospadów budziły podziw.

Nie chcąc jechać nocą, postanowiliśmy poszukać miejsca na nocleg. Z powodu dość silnego wiatru, a także luksusu jakim było wtedy dla nas spanie na łóżku, chcieliśmy przenocować w małym drewnianym domku, których sporo udostępnianych jest na tutejszych kempingach. Znalezienie wolnego nie było jednak łatwe. Sami Norwegowie tłumaczyli nam, że właśnie trwa u nich krótki, ale intensywny sezon, kiedy mieszkańcy tego kraju udają się na wypoczynek we własnej ojczyźnie – w odróżnieniu od miesięcy zimowych, gdy masowo wylatują do ciepłych krajów w poszukiwaniu słońca. W końcu jednak, na jakimś malutkim, zapomnianym kempingu, którym opiekował się niemówiący po angielsku starszy pan, znaleźliśmy przytulne schronienie. Za oknami coraz dostojniej wyglądające góry zapowiadały czego możemy się wkrótce spodziewać.

Rejs oczami dzieci

Czteromiesięczna podróż to nie są zwykłe wakacje. Co pomyśleliście, kiedy po raz pierwszy usłyszeliście o tym pomyśle?

Łucja:
Prawdę mówiąc nie byłam przekonana do niego. Stresowałam się jak moją nieobecność odbiorą koleżanki, a także nauczyciele w szkole. Nie wiedziałam jak to będzie, kiedy ominie mnie sporo codziennego życia szkolnego. Chociaż plan mi się podobał, to te obawy i stres brały górę. Naprawdę zaczęłam myśleć na spokojnie o wyjeździe po tym, jak powiedziałam koleżankom w klasie o naszych planach, a rodzice porozmawiali z wychowawczynią i panią dyrektor.

Łukasz:
Na pewno się zdziwiłem i ucieszyłem. Wiedziałem, że będę miał wolne od szkoły dużo wcześniej niż zwykle 🙂

Przepłynęliśmy już ponad 500 mil morskich, czyli niemal 1000 kilometrów. Odwiedziliśmy wiele ciekawych miejsc. Wymień po dwa, według Ciebie, najbardziej interesujące przyrodniczo i te będące dziełem człowieka.

Łucja:
To trudne pytanie. Z przyrodniczych na pierwszym miejscu, jak dotąd, wymieniłabym zatokę Djäknasundsviken na jeziorze Wetter, gdzie mieliśmy okazję spędzić dwa cudowne dni w naturalnym porcie cumując do skał. Pływaliśmy kajakiem kilkaset metrów na małą plażę w innej zatoczce, która wyglądem przypominała krajobraz rajskich wysp.
Drugie miejsce najbardziej atrakcyjne przyrodniczo to wyspa Håholmen na jeziorze Wener. Tam, na kompletnym odludziu, rozwiesiliśmy moją szarfę do gimnastyki powietrznej i miałam, po raz pierwszy, okazję na niej potrenować. Jest jeszcze jedno miejsce, równie piękne, to Dalbergså gdzie oprócz urokliwego portu, mieliśmy okazję oglądać prehistoryczne rysunki naskalne.
Z miejsc nieprzyrodniczych na pierwszym miejscu stawiam oceanarium w Kopenhadze, a na drugim kanał Göta, szczególnie te mniej intensywne odcinki, bez śluz, no i jeszcze zamki były ładne… ale miały być tylko dwa miejsca…

Łukasz:
Miejsca, według mnie, najciekawsze przyrodniczo to zatoka Djäknasundsviken i wyspa Håholmen, gdzie leżałem na hamaku i czytałem książkę pod szumiącymi sosnami z widokiem na jezioro.
Z miejsc będących dziełem człowieka wymieniłbym Park Tivoli w Kopenhadze oraz Sjötorp i Grönvik – tam były najlepsze boiska!

Wiemy, że przebywanie na tak małej przestrzeni jaką oferuję nasz jacht jest nie lada wyzwaniem.  Czy masz jakiś sposób, aby wygospodarować swój kącik, żeby mieć trochę prywatności?

Łucja:
Kiedy posprzątam swoją koję, na przykład poskładam ubrania, które są porozrzucane, ułożę odpowiednio śpiwór i poduszkę, udaje mi się stworzyć wygodny kącik, gdzie mogę w spokoju i komforcie poczytać lub odpocząć. Kiedy płyniemy lubię też chodzić na pokład dziobowy jachtu, żeby pobyć sama. Niestety, kiedy żeglujemy pod wiatr, na dziobie trochę wieje.

Łukasz:
Chyba najlepszy sposób, aby odciąć się od otoczenia, to założenie słuchawek i włączenie muzyki albo audiobooka. Ostatnio przesłuchałem książkę pt. „Zwiadowcy”.

Łucja na szarfie do gimnastyki powietrznej

Żeglowanie wiąże się nie tylko z błogim leniuchowaniem, ale także z odpowiedzialnymi zadaniami.
Czy pamiętacie jakiś moment kiedy czuliście, że Wasza pomoc na jachcie jest wyjątkowo potrzebna?

Łucja:
Tak, moja pomoc była potrzebna podczas śluzowania, szczególnie w kanale Trollhätte. Tam trzeba było przekładać cumy na kolejne szczeble drabinki lub następny poler. Pomagałam wówczas Mamie i przytrzymywałam bosakiem łódkę, żeby nie odpływała.

Łukasz:
Chyba najbardziej moja pomoc przydaje się podczas cumowania i operacji w śluzach. Wtedy często wychodzę na brzeg z cumą, którą trzeba zahaczyć o specjalne kółko, albo założyć „na biegowo”.

Które chwile podczas tej podróży były dla Ciebie najtrudniejsze?

Łucja:
Chyba te, w których kłóciłam się z bratem 🙂 Ale też fale na morzu. Było mi wówczas niedobrze i bolała mnie głowa.

Łukasz:
Kiedy płynęliśmy po morzu i były duże fale. No i podczas konfliktów z siostrą…

Które dostarczyły najwięcej radości?

Łucja:
To czas, który spędzaliśmy w dzikich zatoczkach, pływaliśmy kajakiem i kąpaliśmy się. Ale też wspólne wieczory spędzone podczas grania w „Bananagrams party” – grę polegającą na układaniu krzyżówek z liter. Wspominam również miło chwile, kiedy podziwialiśmy panoramę jeziora Wener siedząc na ławeczce, jak również wieczór w Helisnborgu i piękny widok na Sund.

Łukasz:
Kiedy byliśmy w Muzeum Volvo, Parku Tivoli, graliśmy w piłkę i miło spędzaliśmy czas w dzikich zatoczkach.

Czasami pomoc najmłodszego załoganta bywa niezbędna

Teraz pytanie z przymrużeniem oka. Jakie trzy przedmioty – urządzenia są, według Ciebie niezbędne podczas naszej wyprawy?

Łucja:
Mój kocyk, Kindle – czytnik e-booków. No i niezbędny jest też „kibelek”, czyli jachtowy kingston!

Łukasz:
„Bob” – nasz duży, kulisty odbijacz, który przydaje się podczas cumowania lub w śluzach. Niezbędne wydają się też: tablet z programem nawigacyjnym oraz silnik, bo bez niego nie moglibyśmy przemierzyć kanałów.

Spróbuj swojej koleżance / koledze zareklamować rejs taki jak nasz.

Łucja:
Warto wyruszyć w podróż taką jak ta, aby poznać uroki przyrody, zaznać spokoju, a także czasu kiedy nie trzeba wiele robić i można sobie „chillować”. Możesz zwiedzać ciekawe miasta, nauczyć się nowych rzeczy, spotkać fajnych ludzi z innych krajów. My np. spotkaliśmy bardzo sympatycznych Duńczyków, którzy zaprosili nas do zwiedzenia ich jachtu.
Na rejsie można się też uwolnić artystycznie. Ja zaczęłam pisać książkę, a siedząc w domu pewnie nie miałabym takiego natchnienia.
Jest to też odskocznia od codziennego zabiegania. Z pewnością także po powrocie docenię komfort życia lądowego 🙂

Łukasz:
Nie sądzę, żebym musiał komuś specjalnie reklamować taką przygodę! Gdybym jednak musiał to zrobić, opowiedziałbym o wszystkich wspaniałych miejscach, które po drodze można zobaczyć. Równie ważnym argumentem byłoby to, że można nieco wcześniej urwać się ze szkoły 🙂