Rodzinne żeglowanie na s/y Tinos

Droga na jeziora

Rzeka Göta wraz z kanałem Trollhätte to droga, którą chcieliśmy dotrzeć do wielkich szwedzkich jezior: Wener i Wetter. Początkowo myślałam o niej jako o koniecznym etapie, który trzeba przebyć, by zanurzyć się w Szwecji – jej przyrodzie i atmosferze. Choć bowiem podróżowaliśmy po szwedzkich wodach od kilku dni, nie mieliśmy okazji na dobre cieszyć się miejscem, w które dotarliśmy. Ponaglani warunkami pogodowymi, jak najszybciej pędziliśmy w stronę Göteborga.  Sądziłam więc, że podobnie będzie w przypadku pierwszego etapu naszej śródlądowej żeglarskiej przygody. Jednak szybko okazało się, że nie trzeba i nie warto odkładać radości z poznawania nowych miejsc na później.

Krajobraz stawał się coraz bardziej „szwedzki”

Gdy opuszczaliśmy Göteborg towarzyszył nam krajobraz usiany rozmaitymi zakładami, hangarami, magazynami, nabrzeżami, przy których niszczały kutry i całą tą niezbyt harmonijną infrastrukturą związaną z wielkimi miastami. Szybko jednak owa nieco przygnębiająca sceneria ustępowała miejsca dużo bardziej kojącym widokom. Nad rzeką coraz więcej było uroczych szwedzkich domków w kolorze czerwieni z Falun, a i przyroda zaczynała zyskiwać przewagę nad cywilizacją. Pierwszą noc spędziliśmy przy pomoście pod skalistym zboczem, na którym wznosiły się ruiny twierdzy Bohus. Warownię w tym miejscu wzniesiono początkiem XIV w. na polecenie króla Haakona V Magnussona. Miała ona chronić południowe krańce  Norwegii, do której wówczas należały te ziemie. Dodatkową atrakcją było leżące nieopodal miasteczko Kungälv z przyjemną starówką, a także wieczorny spektakl, jaki zgotowało zachodzące słońce zabarwiając cały świat na pastelowe kolory. Jego światło było naprawdę niezwykłe!

Twierdza Bohus
oraz Tinos zacumowany pod skalistym wzniesieniem na którym jest zbudowana.
Świat zanurzony w pastelowym blasku wyglądał zjawiskowo!

Kolejny dzień to dalsza droga wśród coraz ładniejszych krajobrazów, ale też konieczność zmierzenia się z pierwszą śluzą – jedną z sześciu na tym odcinku budowli, dzięki którym mogliśmy się wspinać z poziomu morza na coraz wyższe tereny. Towarzyszyło temu sporo emocji, ale na szczęście współpraca całej załogi, przy dzielnej postawie najmłodszych, pozwoliła bezpiecznie wznieść się o parę metrów i ruszyć dalej. Przy okazji przekonaliśmy się na własnej skórze, że nasza trasa to nie tylko szlak turystyczny, ale ważna dla szwedzkiej gospodarki droga. Kiedy przez radio obsługa śluzy poinformowała, że musimy na naszą kolej zaczekać, gdyż pierwszeństwo będzie miał płynący z południa statek, nie spodziewaliśmy się, że zza zakrętu rzeki wyłoni się prawdziwy cargo ship całkiem sporych rozmiarów. Choć nieraz obserwowaliśmy podobne, a nawet większe jednostki, podczas morskiej żeglugi, takie spotkanie na wodach śródlądowych robi olbrzymie wrażenie!

Na wodach Trollhätte Canal statki handlowe mają pierwszeństwo przed jachtami turystycznymi

Wrażenia przyniósł też kolejny, wcześnie rozpoczęty dzień. Zapowiadał się naprawdę fantastycznie. Czerwcowe słońce przyjemnie grzało twarz, po obu stronach rzeki ciągnęły się zielone łąki i zagajniki, a śpiew ptaków i pasące się zwierzęta dopełniały całości. Niestety sielankę przerwał złowrogi wstrząs informujący, że oto właśnie znaleźliśmy się na mieliźnie. Jak się okazało – utknęliśmy w niej całkiem solidnie. Nie pomogły próby uwolnienia się, ani za pomocą silnika, ani przy użyciu kotwicy. Uratował nas duński jacht motorowy, który odholował Tinosa na bezpieczną wodę. A mielizna… no cóż, nie wyrosła niespodziewanie na naszej drodze. Przypomniała natomiast, że krótka chwila nieuwagi, o którą łatwo kiedy wszystko zdaje się iść gładko, może skutkować problemami. Od czasu do czasu przydaje się taki zimny prysznic bez poważnych konsekwencji – uczy pokory wobec żywiołu i przypomina, że czujność za sterem konieczna jest cały czas.

Tego dnia celem naszej podróży było miasto Trollhättan . Zarówno samo miasto, przemysłowe przecież, jak i droga wiodąca do niego były dla mnie bardzo miłym zaskoczeniem. Podczas gdy spodziewałam się niezbyt ciekawego miejsca, już wrota pierwszej z czterech śluz sprawiały wrażenie baśniowej bramy do innego świata, położonej wśród skał i tajemniczych lasów. Przystań za śluzami była niewielka i przytulna. Wraz z otoczeniem tworzyła niezwykłą przestrzeń, po której można było spacerować bez końca. Ścieżki pozwalające obejrzeć zabytki techniki, jakimi były pierwsze śluzy pozwalające statkom na żeglugę w górę i dół rzeki, prowadziły po niezwykle zadbanej, urządzonej na podobieństwo parku okolicy, by zaraz potem zanurzać się w prawdziwym rezerwacie dzikiej przyrody.

Wrota pierwszej śluzy pod Trollhättanem niczym brama do skalnego zamczyska

Pomysł ich budowy powstał już w średniowieczu, a wiązał się wynoszącą 32 metry różnicą poziomu wody w okolicach miasta. Kilkaset lat później projekt zrealizowano. Budowę pierwszego kanału ukończono w 1800 r., a my możemy podziwiać 3 generacje śluz – od najstarszych do obecnie wykorzystywanych pochodzących z początku XX w.

Wrota jednej z zabytkowych śluz
Kwitnące krzewy, altanki, kawiarnie oraz ścieżka wśród skał to tylko element niezwykłej scenerii

Trzeba przyznać, że szczególnie urzekające jest ich położenie – wśród skał i pachnących żywicą lasów pełnych paproci i drzew okrytych brodatymi porostami. Wyobraźnia sprawiała, że niemal można było dostrzeć skaczące po kamieniach szaruchy i mgłowce oraz krążące nad głowami wietrzydła, żywcem wyjęte z książek Astrid Lindgren. Oczywiście nie brakowało również nieco bardziej powszednich istot jak gęsi, kaczki i łabędzie, którym towarzyszyły wyklute na wiosnę pisklęta, hałaśliwe mewy czy grzejące się w promieniach słońca węże.

Ciekawym kontrastem do tutejszego krajobrazu, a zarazem elementem tej na w pół baśniowej rzeczywistości, były przepływające kilka razy na dobę potężne, niemal 100 metrowe statki handlowe. Pokonując śluzy i mijając zaledwie o kilka metrów zacumowanego w przystani Tinosa robiły duże wrażenie. Jeszcze większe, kiedy przechodziły w nocy, obwieszczając swoją obecność niskim i przejmującym, choć niezbyt głośnym, buczeniem silnika.

 Cargo ship PINTA przechodzący przez śluzę w Trollhättan
… by zaraz potem minąć TINOSA o kilka metrów

Ciekawym akcentem w trakcie naszego pobytu w Trollhättan było spotkanie właścicieli zabytkowych samochodów, które odbyło się przy marinie. Zastąpiło nam wizytę w muzeum Saaba, który ma w mieście swoją siedzibę.

Jeden z zabytkowych wozów, które uczestniczyły w zlocie

Po dniu odpoczynku w tym przyjemnym miejscu, ruszyliśmy w dalszą drogę, by dzięki ostatniej śluzie znaleźć się na poziomie 44 m n.p.m. i ruszyć w kierunku największego jeziora Szwecji – Vänern, po polsku nazywanego Wener. Potem natomiast mieliśmy rozpocząć dalszą drogę, po „błękitną wstęgę Szwecji”.

P.S. Nie pytajcie kto tak brawurowo orał muł rzeczny poza torem wodnym;-) Zdradzę tylko, że nie był to kapitan, któremu zresztą należy się podziw, za wyjątkowy spokój i opanowanie w trakcie całej akcji!!!