W drodze z zachodniego wybrzeża Szwecji na jego wschodnią stronę, oprócz kanałów, musieliśmy przebyć również jeziora. Dwa z nich zasługują na szczególną uwagą. Zwłaszcza, że nie ujdą jej kiedy tylko spojrzymy na mapę Półwyspu Skandynawskiego. Od razu zauważymy dwa spore niebieskie obszary oznaczające zbiorniki wodne. Większy z nich – Wener (szw. Vänern) jest, po rosyjskich Ładodze i Onedze, trzecim co do wielkości jeziorem Europy. Drugi, Wetter (szw. Vättern), zajmuje natomiast w owym zestawieniu szóste miejsce. Nadal jest to jednak powierzchnia prawie czterokrotnie większa niż suma powierzchni wszystkich Wielkich Jezior Mazurskich. Kraina ta z pewnością warta jest poznania, tym bardziej, że nie stanowi dla Polaków tak popularnego celu podróży jak inne regiony Szwecji.

Na rozległe wody jeziora Wetter wpłynęliśmy niedługo po przebyciu ostatniej śluzy Trollhätte Kanal. Osiągnęliśmy tym samym wysokość 44 m n.p.m., jednak nie był to koniec naszej „wspinaczki”. Tymczasem cieszyliśmy się, że nieco odpoczniemy od wyzwań związanych ze śluzami oraz mostami. Wkrótce też zakotwiczyliśmy przy wyglądającym na opuszczone nabrzeżu przystani Grönvik. Gdy już znaleźliśmy dogodne miejsce, gdzie naszemu jachtowi nie zagrażało osuwające się betonowe nabrzeże, mogliśmy skorzystać z dogodności kampingu, który leżał rzut beretem od porciku. Zaspokoił on nie tylko tak powszednie potrzeby jak konieczność zrobienia prania czy wzięcia ciepłego prysznica. Szczęśliwy był zwłaszcza Łukasz, pod którego wodzą, mimo iż wieczór zapowiadał się na deszczowy, mogliśmy rozegrać rodzinny turniej piłki nożnej.

Przystań Grönvik sprawiała wrażenie opuszczonej. Uwaga na osuwające się betonowe nabrzeże!

To był jednak dopiero przedsmak tego co świat jeziora Wener oferuje. Zagłębialiśmy się w niego stopniowo. Urzekła nas już kolejna przystań -niewielka i przytulna Dalbergså, położona w niezwykle urokliwym zakątku pod lasem, który, jak się okazało, skrywa fascynujące tajemnice. Nie wiedzielibyśmy o nich, gdyby nie zrządzenie losu, które sprawiło, że wkrótce po Tinosie do kei przycumował jacht naszych duńskich znajomych z Kanału Trollhätte.  Jego kapitan, Torsten, poprowadził nas krętą leśną dróżką, by pokazać datowane na epokę brązu petroglify wyryte na opadających ku brzegowi jeziora skałach. Podobne naskalne obrazy można odnaleźć w wielu miejscach Skandynawii, a najstarsze z nich pochodzą prawdopodobnie jeszcze z epoki kamienia. Zazwyczaj przedstawiają wizerunki łodzi oraz zwierząt, a przyczyn powstawania można się jedynie domyślać. Podejrzewa się, że znaczenie miał tu kontekst rytualny.

Niezwykła atmosfera tego miejsca zapadnie nam w pamięć na długo
Petroglify

Odkrywanie tak niezwykłych śladów przeszłości było tym przyjemniejsze, że las oraz szeroko rozlewające się wody jeziora stanowiły przepiękną scenerię.

Kolejnego dnia udaliśmy się, pchani wiatrem w żaglach, które mogliśmy znowu rozwijać (w kanale było to niemożliwe) na przeciwległy brzeg. Pożegnaliśmy się tym samym na dłuższy czas ze światem wielkich szlaków wodnych, przenosząc się w rzeczywistość skalistych archipelagów jeziora.

Żegluga po wielkich jeziorach przypomina tą po morzu, fale są jednak na ogół mniejsze.

Tam na wyspie Kållandsö, w przystani Hörviken zatrzymał nas na parę dni wiatr nie pozwalający bezpiecznie wyjść pomiędzy niebezpiecznymi w taką pogodę skałami. Miejscowość, w której gościliśmy to typowo letniskowa osada domków, a portowy bar, prowadzony przez ciekawą szwedzko-filipińską parę, przez większość czasu pozostawał zamknięty na trzy spusty. Sezon jeszcze się nie rozpoczął, więc w okolicy nie było zbyt tłoczno, a jedyne sklepy położone w rozsądnej do pokonania pieszo lub rowerem odległości, okazały się sklepami samoobsługowymi i to pod każdym względem – wejść można było jedynie posiadając specjalną aplikację Swish, której nie sposób aktywować bez konta w szwedzkim banku, po to by samemu wybrać towary i je skasować. Techniczne niedogodności bytowe rekompensowała jednak przyroda i ścieżki, którymi można było spacerować bez końca, zwłaszcza, że kończąca się wiosna i mające wkrótce rozpocząć się lato pokazywały świat z najlepszej strony. Łąki pełne były kwiatów, zieleń soczysta, a słońce przyjemnie grzało wlewając w serca typową dla tej pory roku otuchę.

Po Kållandsö prowadzą malownicze, dobrze oznakowane szlaki.

Opuściwszy przystań, udaliśmy się w jeszcze mniej cywilizowane miejsce, by w naturalnym porcie przy brzegu malutkiej bezludnej wysepki, spędzić leniwe popołudnie. Wieczorem natomiast przeprawiliśmy się do miejscowości Läckö, słynącej z malowniczo położonego zamku, który powstał w miejsce dawnego fortu obronnego biskupów Skary. Tym samym po raz kolejny sąsiadowaliśmy z niezwykłą historyczna budowlą, którą zresztą mieliśmy okazję zwiedzić.

Naturalne porty można znaleźć dzięki locjom – przewodnikom żeglarskim
Niemal pod samymi murami przepięknie położonego zamku Läckö znajduje się przystań .

Ponieważ jednak wyczerpywały nam się zapasy prowiantu, nadszedł czas, by je uzupełnić. Do położonego na południowo-wschodnim krańcu jeziora Mariestad dotarliśmy jednak nie bez przykrych niespodzianek. Kiedy powoli już myśleliśmy o cumowaniu, na elektronicznym wyświetlaczu panelu silnika pojawiła się wskazanie niepokojąco wysokiej temperatury płynu chłodniczego. Musieliśmy odstawić silnik i tor podejściowy oraz główki portu przechodzić na żaglach. Szczęśliwie spotkaliśmy tam RIBa Sjöfartsverket’u (szwedzkich służb ratunkowych), który asystował nas do nabrzeża.

Starówka Mariestad.

Mariestad okazał się dość przyjemnym, pięknie położonym miastem z ładnym portem i małą, ale ciekawą starówką. Jednak nam będzie się kojarzył przede wszystkim z rozkręcaniem silnika. Cały dzień upłynął na demontażu układu chłodzenia, czyszczeniu wymiennika i sprawdzaniu krok po kroku możliwych przyczyn awarii. Znalezione resztki impelera sprzed lat dały nadzieję, że udało się ją odnaleźć, a my mogliśmy zgodnie z planem udać się w stronę Sjötorp gdzie, rozpoczyna się kultowa szwedzka trasa śródloądowa – Kanał Göta.

Jezioro Vetter pokonywaliśmy już w trakcie rejsu przez kanał – przeprawa przez nie stanowi jego odcinek. W miejscu, w którym żeglujący Błękitną Wstęgą Szwecji docierają do jeziora, wznosi się potężna twierdza Karlsborgs Fästning. My jednak tym razem spieszyliśmy się bardziej do odpoczynku na łonie przyrody, niż poznawaniu zabytków i w samym Karslborgu stanęliśmy jedynie po to, by uzupełnić prowiant. Na nocleg udaliśmy się na skalisty archipelag jeziora, pełni obaw, iż będzie nam trudno znaleźć dogodne miejsce przy brzegu. Rozpoczynał się bowiem weekend, w którym Szwedzi obchodzili Midsommar – święto wywodzące się z pogańskich obchodów letniego przesilenia, gdy czczona była płodność i siły natury. Dziś jest ono świetną okazją do spotkań z przyjaciółmi, zabaw i ucztowania na świeżym powietrzu. Mimo sporego ruchu udało nam się przycumować w zacisznej zatoczce Djäknasundsviken. Czas spędzony w tym naturalnym porcie z pewnością zapadnie w pamięć. Wody jeziora słynące z krystalicznej czystości i niezwykłego koloru, oraz skaliste wysepki porośnięte lasami tworzyły niewiarygodnie piękną scenerię. Mogliśmy się nią cieszyć nie tylko z perspektywy naszego jachtu, ale także pneumatycznego kajaka, dzięki któremu można było dotrzeć na niedaleką plażę.

Woda jeziora Weter słynie z niesamowitego koloru i krystalicznej czystości
Dzięki pomocy miejscowych, którzy wskazali nam miejsce, zacumowalismy w płytkiej zatoczce bardzo głębokiego jeziora.

Po tak spędzonym czasie obraliśmy kurs na Vadstenę gdzie również, mimo wzmożonego ruchu, przycumowaliśmy w miejscu niezwykłym – ze zgoła innego powodu. To położone na wschodnim brzegu jeziora Wetter miasto, ma ciekawą historię związaną ze Św. Brygidą i założonym przez nią zakonem oraz wspaniałe zabytki. Jednym z nich jest królewski zamek wybudowany jako forteca przez Gustawa I Wazę, którą zamieniono na następnie na renesansowy pałac – jedną z rezydencji rodziny królewskiej. W fosie otaczającej budowlę znajduje się obecnie port jachtowy, w którym znaleźliśmy miejsce cumując pod samymi murami zamku! Spędziliśmy tam cały upalny weekend, by skierować się stronę Motali, gdzie miała na nas czekać ważna przesyłka…

Kościół w Vadstenie warto odwiedzić ze względu na urodę i bezcenne zabytki
oraz niezwykle ciekawą postać Św. Brygidy

P.S. Czas, w którym żeglowaliśmy po jeziorach był czasem najdłuższych dni w roku. Doświadczyliśmy więc nocy, w trakcie których nie robiło się ciemno, mimo, iż na tej szerokości geograficznej słońce chowa się za horyzont. Choć doświadczenie było ciekawe, a taka „jasna noc” ma niezwykłą atmosferę, taki stan rzeczy nie służy zasypianiu. 🙂 Brakowało nam również letniego, rozgwieżdżonego nieba.

Zamek w Vadstenie, którego fosa stanowi część przystani, a przed nim słup tradycyjnie stawiany z okazji Midsommar. W tym czasie w parku i marinie panowała radosna świąteczna atmosfera.