Cieśniny Kattegat i Skagerrak budzą wśród żeglarzy duży respekt. To już w końcu przedsionek Morza Północnego! Ja zapamiętałem ten rejon z rejsu na Zawiszy Czarnym do Oslo jako miejsce, gdzie fala dawała się nieco we znaki.
Kiedy więc przy sporym rozkołysie mijaliśmy przylądek Kullen, za którym zaczyna się Kattegat, zastanawiałem się co przyniosą następne dni żeglugi.

Przylądek Kullen niczym Horn. Za nim już groźny Kattegat

Na początku, nieprzypadkowo, trafiliśmy do uroczego porciku w miejscowości Torekov, który leży naprzeciwko wyspy Hallands Väderö. Jest ona rezerwatem przyrody, jednak niestety nie mieliśmy czasu na eksplorację jej pięknych zakątków. Zapowiadało się kilkudniowe okno pogodowe dające szansę dość szybkiego przeskoku do Göteborga w sprzyjających warunkach – postanowiliśmy je wykorzystać.

Nieprzypadkowo trafiliśmy do uroczego porciku w miejscowości Torekov

Z samego rana wyruszyliśmy w dalszą drogę po gładkim jak stół morzu. Wkrótce złapaliśmy północno – zachodnie podmuchy, a nieco później przyjemne 10 węzłów pozwalające na żeglugę ostrym bajdewindem.
Mimo, że po południu wiatr był już dość silny i coraz bardziej z północy, co wymusiło halsowanie, ten dzień możemy zaliczyć do jednych z najpiękniejszych żeglarsko podczas dotychczasowego rejsu.
Noc spędziliśmy w niewielkim porcie rybackim Glommen, który z rybakami współdzieli klub żeglarski. Lokalną ciekawostką jest głaz narzutowy Glumstenen wspominany już 1000 lat temu przez wikingów, a przez wieki używany jako obiekt nawigacyjny.

Lokalną ciekawostką jest głaz narzutowy Glumstenen

Kolejny dzień przypomniał nam, że Kattegat to nie jezioro. Po całej nocy dość silnego wiatru z NNW, po raz kolejny, dał się we znaki znaczny rozkołys. Blisko 40 milowy odcinek pokonaliśmy w ok. 10 godzin.
Wieczorem wiatr tężał, a przed Tinosowym dziobem wyrosło mrowie miejscowych jachtów, które jakby czekały na świeżą bryzę. Nasza genua (ponad 20m², bez rolera), wystawiona na spinakerbomie ciągnęła jak na regatach, a demontaż całej „instalacji” na fali pomiędzy skalistymi wysepkami kosztował trochę nerwów. W nagrodę załoga zafundowała kapitanowi pizzę w marinie Lerkil  😉

Z pełnym wiatrem

Do Göteborga pozostało już tylko niecałe 20 mil. Jednak ponownie zapowiedź silnego wiatru po południu zmusiła nas do wyruszenia skoro świt. Kattegatowa fala zdawała się szukać każdej wyrwy pomiędzy wyspami, które działają niczym falochron. Kiedy więc w końcu, niemalże serfując, weszliśmy w dobrze osłonięte szkiery i na tor wodny prowadzący do centrum miasta, poczuliśmy sporą ulgę. Koniec kołysania na jakiś czas…

Z deszczu pod rynnę. Skończyły się fale, zaczął się ruch wszelkiego rodzaju jednostek pływających