Kiedy znaleźliśmy się wśród szkierów Göteborga, z jednej strony odetchnęliśmy z ulgą, z drugiej jednak musieliśmy szczególnie wytężyć naszą uwagę. Zaczął się ruch typowy dla wód okalających wielkie miasta. Do tego liczne skaliste wyspy, wysepki oraz podwodne skały sprawiały, że bezpiecznie poruszać się można było jedynie wąskim torem wodnym. Poza nim ryzyko uszkodzenia jachtu było zbyt duże. Puste, malownicze skały, zamieszkane głównie przez dzikie ptactwo, stopniowo ustępowały miejsca przedmieściom, portowym nabrzeżom oraz infrastrukturze przemysłowej i handlowej. Wreszcie, płynąc już wodami rzeki Göta, znaleźliśmy się w drugim co do wielkości mieście Szwecji. Tuż przed samym celem podróży, na który wybraliśmy marinę Lilla Bommen, napotkaliśmy jednak trudność, przed którą nie ostrzegały żadne locje, ani mapy.

Oto bowiem minął nas nieduży statek z głośną muzyką i tańczącą na pokładzie rozkrzyczaną młodzieżą. Wszyscy mieli charakterystyczne czapeczki, przypominające nieco te kojarzone z kapitańskim nakryciem głowy. Kiedy jednostka tuż przed nami podchodziła do nabrzeża, zobaczyliśmy czekający na nią kolorowy tłum. Z daleka widoczne były transparenty, słychać było okrzyki. Próbując dociec charakteru tego zgromadzenia osiągnęliśmy główki portu, gdzie trzeba było zająć się manewrem cumowania. Wtedy też, do brzegu dobijał wspomniany wyżej statek, a na nabrzeżu zapanował istny karnawał. Wystrzeliwały fajerwerki (mimo dziennej pory), korki od szampanów, grała muzyka, a oba tłumy – przybywających i oczekujących – krzyczały w najlepsze. Wkrótce cała okolica obsypana była kolorowym konfetti rozmaitych kształtów. Z naszej perspektywy rozpętało się istne pandemonium, które uczyniło portowe manewry dość nerwowymi. Trudno było usłyszeć swoje myśli, a co dopiero wzajemnie przekazywane komunikaty. W końcu jednak udało się przybić do brzegu i zacumować alongside pomiędzy innymi jednostkami. Na trzy noce staliśmy się mieszkańcami centrum wielkiego miasta.

Göteborg i jego kanały

Z naszą mariną sąsiadował imponujących rozmiarów bark Viking – ponoć największy żaglowiec jaki kiedykolwiek zbudowano w Skandynawii (dziś pełniący rolę hotelu), gmach opery oraz wyróżniający się wysokością oraz brakiem urody wieżowiec (podobno, swego czasu, został uznany za najbrzydszy budynek Szwecji). Inną ciekawostką dzielnicy był P-Arken – wielopoziomowy statek -parking.

Lilla Bommen: z tyłu bark Viking, P-Aarken oraz wieżowiec zwany „Szminką”

Pobyt w Göteborgu był czasem odpoczynku od morskiej huśtawki i przygotowywania jachtu do śródlądowej żeglugi. Zająć się trzeba było zwłaszcza silnikiem, który miał przejąć rolę podstawowego napędu. Samo miasto oferuje wiele atrakcji – jest przecież posiadającym długą historię ważnym ośrodkiem przemysłowym, handlowym, administracyjnym. Mieści się tu dużo instytucji kultury i muzeów.

Karol IX na koniu

My postanowiliśmy udać się do znajdującego się na obrzeżach muzeum Volvo założonego przy siedzibie koncernu tej kultowej w Szwecji marki. Wizyta w tym obiekcie to nie lada gratka dla wszystkich miłośników motoryzacji, może również przypaść do gustu tym, którzy lubią retro-klimaty. Zachwycają zwłaszcza stare modele samochodów.

Innym miejscem, które okazało się warte odwiedzenia był Trädgårdsföreningen – park – ogród z XIX-wieczną palmiarnią. Miejsce chętnie wybierane przez mieszkańców miasta na popołudniowe i świąteczne spacery. Poza tym miasto charakteryzuje się dość monumentalną architekturą, licznymi pomnikami oraz obiektami czyniącymi przestrzeń publiczna ciekawszą ( kolorowe mozaiki w przejściach podziemnych), a najbardziej niesamowitym elementem miejskiego krajobrazu są skały wkomponowane w tutejszą zabudowę. Nie odnalazłam w nim jednak „duszy”, tego nieuchwytnego uroku, którym zazwyczaj zachwycają miasta o długiej i bogatej historii. Być może to po prostu kwestia gustu.

Trädgårdsföreningen kolorowy ogród w centrum wielkiego miasta

Zobaczyliśmy zaledwie mały wycinek Göteborga, jednak wystarczył nam, żeby się nim nasycić. Hałas, tłumy ludzi, porozrzucane śmieci i intensywny ruch, charakterystyczne dla dużych ośrodków to przecież coś, przed czym uciekamy (przynajmniej jeśli chodzi o część załogi, są bowiem wśród nas tacy, którzy czują się jak ryba w wodzie w wielkomiejskiej rzeczywistości;))!

Kiedy uzupełniliśmy zapasy żywności, zrobiliśmy pranie, przygotowaliśmy silnik, z ulgą oddaliśmy cumy, żeby skierować nasz pływający dom w zupełnie inny świat…

P.S. Głośne zgromadzenie, które nas tak rozproszyło przy podchodzeniu do portu miało liczne, także lądowe odpowiedniki – przyozdobione ciężarówki, kabriolety, wszystkie z krzyczącą młodzieżą. Wielu z uczestników zabawy było obdarowywanych kwiatami, maskotkami zawieszanymi na szyi, a towarzyszące im rodziny w odświętnych strojach nosiły transparenty ze zdjęciami dzieci. Po jakimś czasie stało się jasne, że oto zakończenie nauki świętują szwedzcy uczniowie szkół średnich.

P.S.2 Ciekawostką może być wymowa nazwy miasta w języku gospodarzy. Polecamy sprawdzić 😉